Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 5 września 2011

Forfiter wyborczy

Drugi tydzień kampanii przyniósł spore rozczarowanie i dobitnie pokazał, że nasza demokrację coraz bardziej przypomina atrapę, a najostrzejszym akcentem były zęby krokodyla sfotografowanego przez posłankę Kozłowską-Rajewicz w Ameryce (była na stypendium przez co nie mogła głosować w sprawie aborcji). Obserwując pasywną i skupioną na sprawach drugorzędnych kampanię, dojść można do wniosku, że karty już zostały rozdane, a partie opozycyjne wcale nie mają zamiaru specjalnie deptać po piętach rządzącej koalicji. Partie pozaparlamentarne w większości nie zdołały nawet zarejestrować list we wszystkich okręgach, a kwintesencją wyborczego marazmu są krótkie listy kandydatów do senatu w okręgach jednomandatowych.



Forfiter posłanki Kozłowskiej-Rajewicz.

Zacznijmy od rejestracji list w okręgach. Aby zarejestrować listę lub kandydata należało zebrać pod 5 tysięcy podpisów (w przypadku sejmu) i 2 tysiące (w przypadku senatu). W przypadku wyborów sejmowych należało zarejestrować listy przynajmniej w 21 okręgach, aby móc wystawiać kandydatów w całym kraju. Udało się to tylko partiom parlamentarnym (PO, PiS, SLD, PSL, PJN), ruchowi sponsorowanemu przez zamożnego biznesmena (Ruch Palikota) oraz partii opartej w dużej mierze o struktury związku zawodowego (Polska Partia Pracy Sierpień 80).

Z partii, które nie zarejestrowały list bardzo blisko były Kongres Nowej Prawicy Janusza Korwin-Mikkego oraz sojusz Prawicy RP Marka Jurka i Unii Polityki Realnej Bartosza Jóźwiaka. Oba prawicowe komitety walczyły o podpisy do samego końca, ale ostatecznie zarejestrowały około 20 list. Szczególnie zaskakująca była porażka Korwin-Mikkego, który startuje w wyborach nie od dziś i zawsze podpisy zbierał.  Czasy jednak się zmieniają a ludzie coraz bardziej zniechęcają. Tworząc partię bez dużych pieniędzy i struktur trzeba się liczyć z tym, że jej start w wyborach okaże się blamażem. Inna sprawa, że w wielu krajach liczba podpisów niezbędnych do zarejestrowania listy jest dużo mniejsza.

Jak polska demokracja jest nieprzyjazna nowym ruchom politycznym przekonał się także Janusz Palikot. Pomimo tego, że wpakował 4,5 miliona złotych w założenie stowarzyszenia, partii i komitetu wyborczego, z animuszem stworzył struktury, zebrał podpisy i zarejestrował listy, okazuje się, że nie będzie traktowany równo przez ogólnopolskie media. Debaty telewizyjne odbywają się pomiędzy partiami parlamentarnymi (PO, SLD, PJN, PSL). Nie ma PiS (ta partia sama zrezygnowała), nie ma też Palikota i PPP Sierpień 80 (bo nie mają reprezentacji w parlamencie?).

Być może przykład Andrzeja Leppera, który umiejętnie wykorzystywał udział w programach telewizyjnych do promocji swojego ruchu podziałał jak płachta na byka na rozdające karty partie. To jednak nadaje się na rozważania ogólnokrajowe, a my się chcemy skupić na naszym podwórku. Rejestracja list zmusiła partie do ujawnienia kandydatów. To było jeszcze większe rozczarowanie niż krótka lista komitetów. Prawo i Sprawiedliwość postawiło bowiem ostatecznie na byłego prezesa Radia Merkury - Filipa Rdesińskiego (miejsce 8), plakatowego posła Tomasza Górskiego (miejsce 11) oraz mającego na koncie żenujące wypowiedzi Marka Sieniawskiego (miejsce 17). Z kolei mająca stanowić nowoczesną alternatywę dla partii Kaczyńskiego PJN wystawiła na 1. miejscu Przemysława Piastę (niegdyś LPR).

Sama kampania nie nabrała rozpędu i wszystko wskazuje, że już raczej nie nabierze. Sytuację umiejętnie kontroluje Platforma Obywatelska, prowadząc agitację pod hasłem "Polska w budowie". Jej poznańscy kandydaci spokojnie uświetniają lokalne uroczystości (dożynki, nabożeństwa, festyny) i zorganizowali pierwszą "Błękitną sobotę", podczas której chwalili dokonania rządu i dyskutowali z wyborcami. Poza tym, że pełno ich w internecie oraz mediach lokalnych, mogą także liczyć na wsparcie radnych miejskich z klubu PO, którzy mocno zabiegają o ustawę rewitalizacyjną. Jeśli tylko kandydaci przejmą się głosem swoich samorządowych kolegów, będą mogli zrobić coś dobrego nie tylko dla swojego miasta.

Na to wszystko Prawo i Sprawiedliwość właściwie nie reaguje. Po przedstawieniu kontrowersyjnej listy nie zorganizowało w Poznaniu żadnej akcji, o które warto wspominać. Dużo aktywniejszy jest SLD, który ustami kandydata na posła Tomasza Lewandowskiego ostro sprzeciwił się akcji eksmisyjnej prowadzonej przez ZKZL oraz bagatelizowaniu tego tematu. Koniunkturalny to ruch czy nie koniunkturalny, to jednak przy okazji kampanii udało się nie tylko błysnąć, ale także zrobić coś dobrego dla elektoratu. Warto zauważyć, że w tej sprawie aktywni byli również działacze Sierpnia 80. Więcej tutaj.



Tomasz Lewandowski, miejsce 20. na liście SLD


Ruch Palikota nadal nie powiedział zbyt wiele o swoich kandydatach, ale wykorzystał za to początek roku szkolnego do rozpoczęcia akcji promującej lekcje etyki w szkołach. Ważny to problem i dobrze, że zaistniał w kampanii wyborczej. Szczegóły można znaleźć tutaj i tutaj.  Mamy jednak apel do komitetu o jakąś akcję informacyjną o samych sobie. Kim jesteście, co robicie, czego chcecie?

Na tym pomysły poznańskich kandydatów się skończyły. Polskie Stronnictwo Ludowe jako jedyne zdołało umieścić na swoich stronach listę kandydatów z biogramami (wstyd dla innych partii), ale chyba samo nie liczy na dobry wynik w Poznaniu, bo nie tylko nie uwija się przy kampanii, ale jeszcze do tego wysłało lidera listy w poprzednich wyborach prof. Smorawińskiego do senatu (startuje z okręgu Szamotuły-Wolsztyn).

Jak tak dalej pójdzie, to wynik wyborów w Poznaniu nie zmieni się znacząco w porównaniu z poprzednimi wyborami (7 mandatów dla PO, 2 dla PiS, 1 dla SLD). Oceniając aktywność kandydatów, to jedynych przetasowań spodziewamy się między PiS a SLD. Jeden mandat może powędrować do lewicy, jeśli ekipa pana Dziuby się nie obudzi. Być może na fali pomarańczowej ofensywy uszczknie coś lista Palikota. Reszta śpi i każdy mandat dla nich byłby głęboką niesprawiedliwością.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.